Jako czytelnicy szpiegujemy biblioteki przyjaciół, choćby tylko dla rozrywki. Czasami po ty, żeby odkryć książkę, którą chcielibyśmy przeczytać, a której nie mamy; czasami po to, żeby dowiedzieć się, co pożarło zwierzę, z którym się zadajemy.
Carlos Maria Dominguez (Dom z papieru)
Mam pewną przypadłość. Towarzyszy mi odkąd sięgam pamięcią, od wczesnych lat beztroskiego dzieciństwa. Przypadłość, która objawia się przyspieszonym biciem serca i niekontrolowanymi dreszczami. W cięższych przypadkach chwilowym zanikiem mowy, oczopląsem, oszołomieniem, finalnie błogą ekstazą.
Książkowe regały.
Przyciągają mój wzrok zawsze i wszędzie. Kuszą nieznanymi tytułami i fascynują objętością. Półki księgarniane, biblioteczne, domowe. Wszystkie mają swój niebywały urok, we wszystkich jestem w stanie zatopić się na długie godziny. Lecz przede wszystkim te ostatnie przyprawiają mnie o szybkie migotanie przedsionków. Zawierają pewną unikatową historię. Książki na domowych regałach szepczą, ukazując nam tym wysublimowaną naturę ich właściciela. Jego pasje, zamiłowania, co w jego duszy i umyśle drzemie.
Pewnego dnia przyszło olśnienie. Zakiełkował w mojej głowie pewien pomysł. Chwila zastanowienia, i nagła potrzeba działania. Pomysł przerodził się w długoterminowy projekt, by w ramach bloga zerknąć od czasu do czasu w książkowe regały ludzi, którzy mnie inspirują, i książki podobnie uwielbiają.
Moim pierwszym gościem jest rekin polskiej blogosfery książkowej:) Dwukrotna finalistka w konkursie na Blog Roku, wyróżniona przez miesięcznik Press (top 15 blogów o książkach) i zdobywczyni wielu innych odznaczeń.
Na scenie blogowej zadebiutowała 6 lat temu. Dziś niewątpliwie stanowi blogową elitę. Inicjatorka wielu ciekawych projektów, jak chociażby popularnych wyzwań czytelniczych, czy poniedziałkowego gościa. Jej blog jest wyznacznikiem dobrej literatury i pięknego słowa.
Ponadto miłośniczka osiemnastowiecznej Anglii, zapalona podróżniczka, fotograf i mama 9-letniej Oli. Obecnie doktoryzuje się z historii literatury.
Zapewne wiecie już o kim mowa? Mam dziś niebywały zaszczyt gościć autorkę kultowego bloga Miasto książek - Paulinę Surniak!
Zapraszam zatem w pasjonującą podróż do jej książkowego świata:)
Paulina:
Pokazanie swoich półek z książkami to dla blogera swoisty
ekshibicjonizm. Księgozbiór jest rzeczą osobistą, wiele mówiącą o jego
posiadaczu. Nie bez powodu mól książkowy odwiedzający dom, w którym są książki,
mniej lub bardziej otwarcie przygląda się zawartości regałów. Chociaż jednak o
tym, jakie książki tak naprawdę zamieszkują na moich półkach wiem tylko ja
(rodzina z pewnością nie wnika w szczegóły), uważni czytelnicy mojego bloga
wiedzą sporo o moim księgozbiorze – od dawna prezentuję stosiki niedawno zakupionych
książek. Prawda jednak jest taka, że nie pokazuję zapewne nawet połowy.
Częściowo dlatego, że nie chcę nikogo zanudzić, ale też z czystego
wyrachowania. Lubię zaskakiwać swoimi czytelniczymi wyborami, co stosik nieco
utrudnia. Nie da się ukryć, że istnieje jeszcze jedna istotna kwestia – lepiej
chyba nie ujawniać publicznie, ile książek tak naprawdę w moim domu się
pojawia, moja rodzina mogłaby tej wiedzy nie znieść.
Z przyjemnością przyjęłam zaproszenie Adrianny do nowego
cyklu, aczkolwiek od razu zastrzegam, że ujawnię w nim tylko część swojego
księgozbioru. Nie dlatego, że chcę pozostać tajemnicza (a przynajmniej nie
tylko dlatego), ale przede wszystkim ze względu na to, że znaczna jego część
nie dostała jeszcze godnej oprawy. Gdy sprowadziliśmy się do nowego mieszkania
sześć lat temu, zaczęliśmy od dwóch regałów, które prawie od razu się
zapełniły. Bardzo powoli dostawiałam nowe, ale smutna prawda jest taka, że nie
mam na nie tyle miejsca, ile bym mieć chciała. Mam już pomysł na rozbudowę biblioteczki,
ale z jego realizacją zapewne poczekam na lato – tradycyjny okres remontowy.
Tymczasem znaczna część książek stoi poupychana w tylnych rzędach, w coraz
wyższych stosach na podłodze, a częściowo po prostu została wywieziona do moich
rodziców. Zresztą u rodziców wciąż stoi większa część mojego
księgozbioru gromadzonego aż do studiów. Nie wiem, czy kiedyś uda mi się te
książki zmieścić w moim domu… Bardzo bym tego chciała, brakuje mi ich, są dla
mnie jak starzy przyjaciele.
Kwestia ładu czy systematyki w moim księgozbiorze? Lepiej
pominę ją milczeniem;) Moje książki mają własne zdanie w temacie miejsca, na
którym powinny się znaleźć. Mam wrażenie, że wędrują po domu całkowicie bez
mojej wiedzy. No bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że trzy posiadane przeze mnie
książki Manguela stoją na trzech różnych regałach? Że ilekroć zaglądam do
tylnego rzędu, widzę tam jakiś skandynawski kryminał, na każdej praktycznie
półce. Razem trzymają się albumy fotografii, prawdopodobnie tylko dlatego, że
są zbyt wysokie, aby zmieścić się na większości półek.
Nie przeszkadza mi ten chaos. Czasem próbuję go ogarnąć,
głównie zgarniając książki podróżnicze i reportaże na jeden regał. Wciąż jednak
moje zbiory są na tyle małe, że znalezienie jakiegokolwiek tytułu zajmuje mi
nie więcej niż kilka, góra kilkanaście minut. A ile się przy tej okazji
ciekawych tytułów odnajduje!
Mam bardzo różne książki. Najwięcej z pewnością jest
literatury pięknej, głównie angielskojęzycznej, ale trafiają się i polscy
autorzy. Mam jednak też bardziej oryginalne kolekcje. Po pierwsze, jako
zapaleni fotografowie przyrody, od lat kupujemy albumy z fotografią
przyrodniczą. Nie tylko nie jest łatwo je dostać, ale w dodatku mają przeważnie
naprawdę wysokie ceny, dlatego nasza kolekcja rośnie dość powoli.
Najwyższe półki są zbiorem bardzo różnorodnym – jest tu
trochę książek afrykańskich pisarzy, ale też sporo klasyki angielskiej i inne,
które akurat przypadkiem się tu znalazły. Druga i trzecia półka od dołu
zawierają albumy.
Są tu albumy o polskiej przyrodzie, jest komplet albumów
autorstwa naszego kolegi, Macieja Fiszera, ale także dzieła takich klasyków
gatunku, jak Frans Lanting (albumy „Eye to eye” i „Jungles”), Art Wolfe
(„Water”), Jim Brandenburg (‘Chased by the light”, „White Wolf”, „Looking for
the summer”) i wiele innych. Część książek z tej kategorii nie mieści się na
żadnej półce i leżą na innych książkach – taki los spotkał ostatnio kupiony
„White nature” Vincenta Munier.
Drugi bliźniaczy regał w tym samym pokoju ma również dwie
półki tematyczne. Mieszczą się na nich szeroko pojęte książki podróżnicze – do
tej kategorii zaliczam też część reportaży.
Bystre oko zauważy, że dominują
tu trzy nazwiska. Kapuścińskiego nie trzeba nikomu przedstawiać, ale środek
półki zajmują książki mniej znanego w Polsce, a uwielbianego przeze mnie
pisarza – Petera Matthiessena. Nikt tak jak on nie potrafi pisać o przyrodzie!
Nasza znajomość zaczęła się od „Śnieżnej pantery”, refleksyjnej i mądrej
opowieści o godzeniu się ze stratą w otoczeniu mnichów buddyjskich i
majestatycznej przyrody najwyższych gór świata. Odkąd przeczytałam tę książkę,
gromadzę wszystkie przyrodnicze książki tego autora.
Ostatnim autorem, którego książki
zajmują sporą część tej półki, jest Gerard Durrell, uroczy, dowcipny, dobry na
każdą pogodę autor. I proszę – dopiero na zdjęciu zauważyłam, że do książek
Durrella przytulił się mój jedyny Jonathan Carroll!
Półkę niżej stoją kolejne książki podróżnicze, w tym mała,
ale wciąż się powiększająca kolekcja Paula Theroux.
Przegapiłam przy fotografowaniu niższe półki tego regału, na
których panuje nieco większy chaos. Są tu opracowania z dziedziny literatury i
kultury angielskiej, sporo ponadwymiarowych książek w twardej okładce, które
nie mieszczą się gdzie indziej, kilka zagubionych albumów, cała kolekcja
Tolkiena i dwie półki przewodników przyrodniczych i atlasów.
Kolejne półeczki przytuliły się w tym samym pokoju do dość
oryginalnego elementu wystroju wnętrza, jakim jest zielony słup. Słup był tu,
gdy kupowaliśmy to mieszkanie, ale był nagi. Wydało nam się, że jest idealnym
miejscem na półki, i choć mieliśmy trochę obaw co do ich wytrzymałości, spisują
się całkiem nieźle!
Jedyną tematyczną półką jest ta najniższa, która w dodatku,
o dziwo, nie jest całkiem pełna! Próbuję tutaj zgromadzić książki, których
akcja toczy się gdzieś na odludnych wyspach położonych na dalekiej Północy, w
Szkocji lub w Skandynawii. Pasują tu też klimatem powieści Susan Fletcher,
które wprawdzie wysp nie dotyczą, chyba że brytyjskich, ale za to morze jest w
nich zawsze gdzieś blisko i są przesiąknięte atmosferą pustkowia.
Moje ulubione miejsce do czytania oczywiście także znajduje
się w pobliżu półki. Jest to właściwie ulubione miejsce wszystkich domowników,
łącznie z kotem. Ja je lubię ze względu na bliskość lampki, nie wiem, dlaczego
przyciąga innych, najwyraźniej jest w nim jakaś magia.

Wszyscy lubią ten fotel, który stoi w głębi zdjęcia, bliżej
lampki, okna i grzejnika. Fotele są tak stare, że to cud, iż jeszcze się jakoś
trzymają. Są jednak tak wygodne, że nie mamy serca ich wyrzucić. Nosimy się z
myślą o wymianie tapicerki, ale jakoś na myślach się póki co kończy;) Książki
za to na tej wyższej półce są wymieniane regularnie – to moja półka na lektury
bieżące. Tutaj stawiam książki, które z różnych przyczyn zamierzam przeczytać
niebawem. Oczywiście oznacza to, że niektóre z nich stoją tu już od kilku lat;)
Niższa półka kiedyś mieściła moje ulubione powieści angielskie. Z naciskiem na
kiedyś. Dzisiaj najbardziej rzuca się w oczy mała grupka szarych Persefonek,
czyli książek wydanych przez cudowne angielskie wydawnictwo Persephone Books.
Bok zabezpiecza stosik przewodników Lonely Planet, z których większość
zjeździła z nami kawałek świata, a ich wnętrza wciąż kryją rózne niespodzianki
– zapomniane bilety, paragony wypisane różnymi alfabetami, zasuszony listek z
dżungli…
Opowieść robi się coraz dłuższa, a ja nie dotarłam jeszcze
do połowy. Nie mogę jednak nie wspomnieć o regale, który choć stoi w
przedpokoju, mieści książki, które gromadzę z trudem od pięciu już lat, czyli
moje zbiory dotyczące wieku osiemnastego.
Są tu wyszperane w angielskich antykwariatach powieści
osiemnastowiecznych pisarek, zbiory listów, reprinty pamiętników, a także
najróżniejsze opracowania. Bliżej będzie się im można przyjrzeć już niebawem na
moim blogu.
Sypialnia to kolejne miejsce przepełnione książkami, które
jednak przeważnie nie znajdują się na regałach, a przynajmniej nie na tych, na
których powinny. Urządzając mieszkanie, zakupiliśmy mebel, która jest
absolutnie nietrafionym wynalazkiem – jest to regał narożny, na którym książek
nie można ustawić w żaden rozsądny sposób.
Próbowaliśmy na różne sposoby, ale nie ma szans – to jest
mebel na bibeloty, a nie na ciasno poupychane książki. Przy przemeblowaniu
sypialni prawdopodobnie ten regał zostanie wymieniony jako pierwszy.
Nie chcąc Was zanudzić, zostawię resztę moich książek poza
kadrem i jeszcze na chwilę tylko zajrzę do pokoju mojej córki. Ola ma 9 lat i
choć póki co nie udało nam się wpoić w nią nawyku sprzątania po sobie czy też
pakowania się do szkoły wieczorem, ku mojej wielkiej radości została przez nas
zarażona pasją czytelniczą. Nasze biblioteczki łączy sporo cech wspólnych – obu
nam ciągle brakuje miejsca na książki, obie też mamy wrażenie, że książki
przemieszczają się po półkach bez naszej wiedzy. Biblioteczka Oli składa się
częściowo z moich książek z dzieciństwa, które na szczęście zachowały się w
domu moich rodziców, a częściowo odzwierciedla jej własne pasje i
zainteresowania.

Jeśli czytaliście to, co ja, na pewno wypatrzyliście stare i
rozpadające się wydania serii Szklarskiego o Tomku, a także młodzieżowe
powieści Hanny Ożogowskiej i Natalii Rolleczek – jeszcze za trudne dla mojej
córki, ale czekają na swoją kolej. Jej własna kolekcja to zbiór opowieści o
biurze detektywistycznym Lassego i Mai oraz cały rząd książeczek z serii
„Zaopiekuj się mną”, które moim zdaniem są znakomite do nauki samodzielnego
czytania. Mają dość dużą czcionkę, są niezbyt długie, za to akcja każdej części
jest naprawdę wciągająca dla małego czytelnika.
Sporo tu książek przyrodniczych, których jeszcze większa
ilość znajduje się na podręcznej półeczce nad biurkiem. Jest też kilka albumów
o świecie Tolkiena oraz „Hobbit”, pierwsza lektura Oli w roku 2013:) Na kolejnym regale czekają wszystkie książki Lucy Maud Montgomerry, a także
sporo lektur już przeczytanych – urocze książeczki o Findusie, Mama Mu,
ukochany niegdyś „Pluk z wieżyczki”.
Moja córka ma też swoją półkę „ulubionych”, na której
książki są co jakiś czas wymieniane. Obecnie stoją na niej książki Beara
Gryllsa, jej idola, seria powieści Lauren StJohn, których bohaterką jest mała
Martine, potrafiąca uzdrawiać zwierzęta, oraz aktualnie czytany „Baśniobór”.
Ja zachęcić dziecko do czytania?
Nie sądzę, że istnieje
jakiś złoty środek. Na pewno ważne jest, żeby zacząć wcześnie. Nie ma co czekać
do drugiego czy trzeciego roku życia. Nie szkodzi, że dziecko wiele jeszcze nie
rozumie – czytajmy nawet noworodkom, żeby wyrobić w nich nawyk i przyjemne
skojarzenia. A przede wszystkim – my jako rodzice musimy dawać przykład. Wierzę,
że dziecko, które widzi ojca lub mamę zaczytanych i czerpiących przyjemność z
lektury będzie miało ochotę spróbować samo. Prędzej lub później. Może dopiero
jako nastolatek lub dorosły, ale sądzę, że spróbuje. Czego Wam wszystkim i
sobie serdecznie życzę, bo nawet jeśli nie jesteście rodzicami, to sądzę, że
przyjemniej Wam się będzie spędzało starość w społeczeństwie ludzi czytających:)
Paulino pięknie dziękuję!:)
Zapraszam też na artykuł Pauliny o własnych bibliotekach: tutaj