wtorek, 26 marca 2013

warsztaty fotograficzne



W połowie marca nieoczekiwanie i spontanicznie spędziłam fantastyczny weekend w Warszawie. Po pierwsze 3 dni sam na sam w szponach przyjaciółki, która zafundowała mi niespodziewany detoks psychiczny. Po drugie intensywnie zagłębiałam tajniki wiedzy fotograficznej na warsztatach zorganizowanych przez miesięcznik Digital Foto Video oraz firmę Samsung.

Warsztaty zostały przeprowadzone przez redaktorów DFV Marcina Bójko, Tomasza Kulasa i Piotra Wróblewskiego. Z bardzo pozytywnym wydźwiękiem. Zorganizowane profesjonalnie, w sympatycznym gronie ciekawych ludzi, z pasją fotograficzną i podróżniczą. Wzbogaciły mnie o kolejną przyjaźń, choć tym razem z tworem współczesnej techniki. Mały on jest, zgrabny i elegancki. Samsung NX 1000. To on przypadł mi w udziale do testów, i już z uwagi na sam design polubiliśmy się od razu. Gdy do naszego duetu dołączył obiektyw makro 60mm oniemiałam. Bo musicie wiedzieć, że aparat ten to nie lustrzanka, lecz bezlusterkowiec z wymienną optyką. Prosty w obsłudze, choć wdrożenie wymaga kilku chwili skupienia. I mimo minimalistycznego wyglądu zewnętrznego, posiada bardzo bogate wnętrze. A wbudowana instrukcja obsługi (opis każdej z funkcji wyświetla się po chwili) powoduje, że jego użytkowanie staje się czystą przyjemnością. O tym, że peany całkiem zasłużone świadczyć mogą jedynie same zdjęcia:)

Warsztaty rozpoczęły się szkoleniem teoretycznym, których w sumie było trzy.



W międzyczasie dwie przepiękne dziewczyny w rękach wizażystki i fryzjera.




I pierwsza sesja zdjęciowa w plenerze.





Sesja w studio.



Lunch...


lecz wcześniej szybka sesja makro.





I ostatni wykład o potędze lightrooma, który coraz bardziej mi się podoba:)


Wszystkie zdjęcia wykonane aparatem SAMSUNG NX 1000 (TUTAJ) i obiektywem 60mm F2,8 makro (TUTAJ).





sobota, 23 marca 2013

Królowa śniegu - Hans Christian Andersen

Ilustracje Vladyslaw Yerko
Wydawnictwo M Tutaj




Zdawać by się mogło, iż biorąc do ręki tak starą baśń Andersena, nic już nie jest w stanie nas zaskoczyć. Baśń stworzoną prawie 2 wieki temu (1844r.), tysiąckrotnie już przerobioną, zinterpretowaną, znaną i czytaną od wielu pokoleń na całym świecie.
Otóż nic bardziej mylnego. 
Wszystko za sprawą ukraińskiego artysty, Vladyslawa Yerko. Mistrzowskie ilustracje i niespełna 170-letnia historia Kaya i Gerdy nabiera całkiem innego wymiaru, innej perspektywy przeżywania, całkiem innej formy odbioru. W obrazie tym tkwi potężna siła i magia, z naciskiem na najdrobniejsze szczegóły. Yerko sięgając w najgłębsze zakamarki ludzkiej wyobraźni, oprowadza czytelnika obserwatora po zapierającym dech w piersiach baśniowym świecie. Pełnym wrażliwości, piękna i mroku zarazem. 

Klasyka baśni i klasyka rosyjskiej ilustracji, taki duet skazany jest na sukces.

Swoją drogą Yerko otrzymał szereg prestiżowych nagród za tę książkę, m.in. Grand Prize Ukraińskiej  Książki Roku 2000, Anderson House Foundation za najpiękniejszą książkę dziecięcą roku 2006, a w 2002 roku tytuł najlepszego artysty przyznawany przez Moscow Review of Books.











....
Siedzieli więc oboje, dorośli, a jednak dzieci, dzieci w sercach, i było lato, gorące błogosławione lato.


środa, 6 marca 2013

Projekt Biblioteka: Miasto książek

Jako czytelnicy szpiegujemy biblioteki przyjaciół, choćby tylko dla rozrywki. Czasami po ty, żeby odkryć książkę, którą chcielibyśmy przeczytać, a której nie mamy; czasami po to, żeby dowiedzieć się, co pożarło zwierzę, z którym się zadajemy.

Carlos Maria Dominguez (Dom z papieru)

Ilustracja: Mery Selery

Mam pewną przypadłość. Towarzyszy mi odkąd sięgam pamięcią, od wczesnych lat beztroskiego dzieciństwa. Przypadłość, która objawia się przyspieszonym biciem serca i niekontrolowanymi dreszczami. W cięższych przypadkach chwilowym zanikiem mowy, oczopląsem, oszołomieniem, finalnie błogą ekstazą.

Książkowe regały.

Przyciągają mój wzrok zawsze i wszędzie. Kuszą nieznanymi tytułami i fascynują objętością. Półki księgarniane, biblioteczne, domowe. Wszystkie mają swój niebywały urok, we wszystkich jestem w stanie zatopić się na długie godziny. Lecz przede wszystkim te ostatnie przyprawiają mnie o szybkie migotanie przedsionków. Zawierają pewną unikatową historię. Książki na domowych regałach szepczą, ukazując nam tym wysublimowaną naturę ich właściciela. Jego pasje, zamiłowania, co w jego duszy i umyśle drzemie. 

Pewnego dnia przyszło olśnienie. Zakiełkował w mojej głowie pewien pomysł. Chwila zastanowienia, i nagła potrzeba działania. Pomysł przerodził się w długoterminowy projekt, by w ramach bloga zerknąć od czasu do czasu w książkowe regały ludzi, którzy mnie inspirują, i książki podobnie uwielbiają.

Moim pierwszym gościem jest rekin polskiej blogosfery książkowej:) Dwukrotna finalistka w konkursie na Blog Roku, wyróżniona przez miesięcznik Press (top 15 blogów o książkach) i zdobywczyni wielu innych odznaczeń.
Na scenie blogowej zadebiutowała 6 lat temu. Dziś niewątpliwie stanowi blogową elitę. Inicjatorka wielu ciekawych projektów, jak chociażby popularnych wyzwań czytelniczych, czy poniedziałkowego gościa. Jej blog jest wyznacznikiem dobrej literatury i pięknego słowa. 
Ponadto miłośniczka osiemnastowiecznej Anglii, zapalona podróżniczka, fotograf i mama 9-letniej Oli. Obecnie doktoryzuje się z historii literatury.

Zapewne wiecie już o kim mowa? Mam dziś niebywały zaszczyt gościć autorkę kultowego bloga Miasto książek - Paulinę Surniak!

Zapraszam zatem w pasjonującą podróż do jej książkowego świata:)


Paulina:
Pokazanie swoich półek z książkami to dla blogera swoisty ekshibicjonizm. Księgozbiór jest rzeczą osobistą, wiele mówiącą o jego posiadaczu. Nie bez powodu mól książkowy odwiedzający dom, w którym są książki, mniej lub bardziej otwarcie przygląda się zawartości regałów. Chociaż jednak o tym, jakie książki tak naprawdę zamieszkują na moich półkach wiem tylko ja (rodzina z pewnością nie wnika w szczegóły), uważni czytelnicy mojego bloga wiedzą sporo o moim księgozbiorze – od dawna prezentuję stosiki niedawno zakupionych książek. Prawda jednak jest taka, że nie pokazuję zapewne nawet połowy. Częściowo dlatego, że nie chcę nikogo zanudzić, ale też z czystego wyrachowania. Lubię zaskakiwać swoimi czytelniczymi wyborami, co stosik nieco utrudnia. Nie da się ukryć, że istnieje jeszcze jedna istotna kwestia – lepiej chyba nie ujawniać publicznie, ile książek tak naprawdę w moim domu się pojawia, moja rodzina mogłaby tej wiedzy nie znieść.

Z przyjemnością przyjęłam zaproszenie Adrianny do nowego cyklu, aczkolwiek od razu zastrzegam, że ujawnię w nim tylko część swojego księgozbioru. Nie dlatego, że chcę pozostać tajemnicza (a przynajmniej nie tylko dlatego), ale przede wszystkim ze względu na to, że znaczna jego część nie dostała jeszcze godnej oprawy. Gdy sprowadziliśmy się do nowego mieszkania sześć lat temu, zaczęliśmy od dwóch regałów, które prawie od razu się zapełniły. Bardzo powoli dostawiałam nowe, ale smutna prawda jest taka, że nie mam na nie tyle miejsca, ile bym mieć chciała. Mam już pomysł na rozbudowę biblioteczki, ale z jego realizacją zapewne poczekam na lato – tradycyjny okres remontowy. Tymczasem znaczna część książek stoi poupychana w tylnych rzędach, w coraz wyższych stosach na podłodze, a częściowo po prostu została wywieziona do moich rodziców. Zresztą u rodziców wciąż stoi większa część mojego księgozbioru gromadzonego aż do studiów. Nie wiem, czy kiedyś uda mi się te książki zmieścić w moim domu… Bardzo bym tego chciała, brakuje mi ich, są dla mnie jak starzy przyjaciele.

Kwestia ładu czy systematyki w moim księgozbiorze? Lepiej pominę ją milczeniem;) Moje książki mają własne zdanie w temacie miejsca, na którym powinny się znaleźć. Mam wrażenie, że wędrują po domu całkowicie bez mojej wiedzy. No bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że trzy posiadane przeze mnie książki Manguela stoją na trzech różnych regałach? Że ilekroć zaglądam do tylnego rzędu, widzę tam jakiś skandynawski kryminał, na każdej praktycznie półce. Razem trzymają się albumy fotografii, prawdopodobnie tylko dlatego, że są zbyt wysokie, aby zmieścić się na większości półek.

Nie przeszkadza mi ten chaos. Czasem próbuję go ogarnąć, głównie zgarniając książki podróżnicze i reportaże na jeden regał. Wciąż jednak moje zbiory są na tyle małe, że znalezienie jakiegokolwiek tytułu zajmuje mi nie więcej niż kilka, góra kilkanaście minut. A ile się przy tej okazji ciekawych tytułów odnajduje!

Mam bardzo różne książki. Najwięcej z pewnością jest literatury pięknej, głównie angielskojęzycznej, ale trafiają się i polscy autorzy. Mam jednak też bardziej oryginalne kolekcje. Po pierwsze, jako zapaleni fotografowie przyrody, od lat kupujemy albumy z fotografią przyrodniczą. Nie tylko nie jest łatwo je dostać, ale w dodatku mają przeważnie naprawdę wysokie ceny, dlatego nasza kolekcja rośnie dość powoli.


Najwyższe półki są zbiorem bardzo różnorodnym – jest tu trochę książek afrykańskich pisarzy, ale też sporo klasyki angielskiej i inne, które akurat przypadkiem się tu znalazły. Druga i trzecia półka od dołu zawierają albumy. 



Są tu albumy o polskiej przyrodzie, jest komplet albumów autorstwa naszego kolegi, Macieja Fiszera, ale także dzieła takich klasyków gatunku, jak Frans Lanting (albumy „Eye to eye” i „Jungles”), Art Wolfe („Water”), Jim Brandenburg (‘Chased by the light”, „White Wolf”, „Looking for the summer”) i wiele innych. Część książek z tej kategorii nie mieści się na żadnej półce i leżą na innych książkach – taki los spotkał ostatnio kupiony „White nature” Vincenta Munier.

Drugi bliźniaczy regał w tym samym pokoju ma również dwie półki tematyczne. Mieszczą się na nich szeroko pojęte książki podróżnicze – do tej kategorii zaliczam też część reportaży.

Bystre oko zauważy, że dominują tu trzy nazwiska. Kapuścińskiego nie trzeba nikomu przedstawiać, ale środek półki zajmują książki mniej znanego w Polsce, a uwielbianego przeze mnie pisarza – Petera Matthiessena. Nikt tak jak on nie potrafi pisać o przyrodzie! Nasza znajomość zaczęła się od „Śnieżnej pantery”, refleksyjnej i mądrej opowieści o godzeniu się ze stratą w otoczeniu mnichów buddyjskich i majestatycznej przyrody najwyższych gór świata. Odkąd przeczytałam tę książkę, gromadzę wszystkie przyrodnicze książki tego autora.

Ostatnim autorem, którego książki zajmują sporą część tej półki, jest Gerard Durrell, uroczy, dowcipny, dobry na każdą pogodę autor. I proszę – dopiero na zdjęciu zauważyłam, że do książek Durrella przytulił się mój jedyny Jonathan Carroll!

Półkę niżej stoją kolejne książki podróżnicze, w tym mała, ale wciąż się powiększająca kolekcja Paula Theroux.

Przegapiłam przy fotografowaniu niższe półki tego regału, na których panuje nieco większy chaos. Są tu opracowania z dziedziny literatury i kultury angielskiej, sporo ponadwymiarowych książek w twardej okładce, które nie mieszczą się gdzie indziej, kilka zagubionych albumów, cała kolekcja Tolkiena i dwie półki przewodników przyrodniczych i atlasów.

Kolejne półeczki przytuliły się w tym samym pokoju do dość oryginalnego elementu wystroju wnętrza, jakim jest zielony słup. Słup był tu, gdy kupowaliśmy to mieszkanie, ale był nagi. Wydało nam się, że jest idealnym miejscem na półki, i choć mieliśmy trochę obaw co do ich wytrzymałości, spisują się całkiem nieźle!


Jedyną tematyczną półką jest ta najniższa, która w dodatku, o dziwo, nie jest całkiem pełna! Próbuję tutaj zgromadzić książki, których akcja toczy się gdzieś na odludnych wyspach położonych na dalekiej Północy, w Szkocji lub w Skandynawii. Pasują tu też klimatem powieści Susan Fletcher, które wprawdzie wysp nie dotyczą, chyba że brytyjskich, ale za to morze jest w nich zawsze gdzieś blisko i są przesiąknięte atmosferą pustkowia.

Moje ulubione miejsce do czytania oczywiście także znajduje się w pobliżu półki. Jest to właściwie ulubione miejsce wszystkich domowników, łącznie z kotem. Ja je lubię ze względu na bliskość lampki, nie wiem, dlaczego przyciąga innych, najwyraźniej jest w nim jakaś magia.


Wszyscy lubią ten fotel, który stoi w głębi zdjęcia, bliżej lampki, okna i grzejnika. Fotele są tak stare, że to cud, iż jeszcze się jakoś trzymają. Są jednak tak wygodne, że nie mamy serca ich wyrzucić. Nosimy się z myślą o wymianie tapicerki, ale jakoś na myślach się póki co kończy;) Książki za to na tej wyższej półce są wymieniane regularnie – to moja półka na lektury bieżące. Tutaj stawiam książki, które z różnych przyczyn zamierzam przeczytać niebawem. Oczywiście oznacza to, że niektóre z nich stoją tu już od kilku lat;) Niższa półka kiedyś mieściła moje ulubione powieści angielskie. Z naciskiem na kiedyś. Dzisiaj najbardziej rzuca się w oczy mała grupka szarych Persefonek, czyli książek wydanych przez cudowne angielskie wydawnictwo Persephone Books. Bok zabezpiecza stosik przewodników Lonely Planet, z których większość zjeździła z nami kawałek świata, a ich wnętrza wciąż kryją rózne niespodzianki – zapomniane bilety, paragony wypisane różnymi alfabetami, zasuszony listek z dżungli…

Opowieść robi się coraz dłuższa, a ja nie dotarłam jeszcze do połowy. Nie mogę jednak nie wspomnieć o regale, który choć stoi w przedpokoju, mieści książki, które gromadzę z trudem od pięciu już lat, czyli moje zbiory dotyczące wieku osiemnastego.


Są tu wyszperane w angielskich antykwariatach powieści osiemnastowiecznych pisarek, zbiory listów, reprinty pamiętników, a także najróżniejsze opracowania. Bliżej będzie się im można przyjrzeć już niebawem na moim blogu.

Sypialnia to kolejne miejsce przepełnione książkami, które jednak przeważnie nie znajdują się na regałach, a przynajmniej nie na tych, na których powinny. Urządzając mieszkanie, zakupiliśmy mebel, która jest absolutnie nietrafionym wynalazkiem – jest to regał narożny, na którym książek nie można ustawić w żaden rozsądny sposób.



Próbowaliśmy na różne sposoby, ale nie ma szans – to jest mebel na bibeloty, a nie na ciasno poupychane książki. Przy przemeblowaniu sypialni prawdopodobnie ten regał zostanie wymieniony jako pierwszy.

Nie chcąc Was zanudzić, zostawię resztę moich książek poza kadrem i jeszcze na chwilę tylko zajrzę do pokoju mojej córki. Ola ma 9 lat i choć póki co nie udało nam się wpoić w nią nawyku sprzątania po sobie czy też pakowania się do szkoły wieczorem, ku mojej wielkiej radości została przez nas zarażona pasją czytelniczą. Nasze biblioteczki łączy sporo cech wspólnych – obu nam ciągle brakuje miejsca na książki, obie też mamy wrażenie, że książki przemieszczają się po półkach bez naszej wiedzy. Biblioteczka Oli składa się częściowo z moich książek z dzieciństwa, które na szczęście zachowały się w domu moich rodziców, a częściowo odzwierciedla jej własne pasje i zainteresowania.


Jeśli czytaliście to, co ja, na pewno wypatrzyliście stare i rozpadające się wydania serii Szklarskiego o Tomku, a także młodzieżowe powieści Hanny Ożogowskiej i Natalii Rolleczek – jeszcze za trudne dla mojej córki, ale czekają na swoją kolej. Jej własna kolekcja to zbiór opowieści o biurze detektywistycznym Lassego i Mai oraz cały rząd książeczek z serii „Zaopiekuj się mną”, które moim zdaniem są znakomite do nauki samodzielnego czytania. Mają dość dużą czcionkę, są niezbyt długie, za to akcja każdej części jest naprawdę wciągająca dla małego czytelnika.

Sporo tu książek przyrodniczych, których jeszcze większa ilość znajduje się na podręcznej półeczce nad biurkiem. Jest też kilka albumów o świecie Tolkiena oraz „Hobbit”, pierwsza lektura Oli w roku 2013:) Na kolejnym regale czekają wszystkie książki Lucy Maud Montgomerry, a także sporo lektur już przeczytanych – urocze książeczki o Findusie, Mama Mu, ukochany niegdyś „Pluk z wieżyczki”.


Moja córka ma też swoją półkę „ulubionych”, na której książki są co jakiś czas wymieniane. Obecnie stoją na niej książki Beara Gryllsa, jej idola, seria powieści Lauren StJohn, których bohaterką jest mała Martine, potrafiąca uzdrawiać zwierzęta, oraz aktualnie czytany „Baśniobór”.


Ja zachęcić dziecko do czytania? 
Nie sądzę, że istnieje jakiś złoty środek. Na pewno ważne jest, żeby zacząć wcześnie. Nie ma co czekać do drugiego czy trzeciego roku życia. Nie szkodzi, że dziecko wiele jeszcze nie rozumie – czytajmy nawet noworodkom, żeby wyrobić w nich nawyk i przyjemne skojarzenia. A przede wszystkim – my jako rodzice musimy dawać przykład. Wierzę, że dziecko, które widzi ojca lub mamę zaczytanych i czerpiących przyjemność z lektury będzie miało ochotę spróbować samo. Prędzej lub później. Może dopiero jako nastolatek lub dorosły, ale sądzę, że spróbuje. Czego Wam wszystkim i sobie serdecznie życzę, bo nawet jeśli nie jesteście rodzicami, to sądzę, że przyjemniej Wam się będzie spędzało starość w społeczeństwie ludzi czytających:)


Paulino pięknie dziękuję!:)
Zapraszam też na artykuł Pauliny o własnych bibliotekach: tutaj



Poradnik pesymisty

czyli zbiór "niezwykle praktycznych" porad życiowych inspirowanych rzeczywistością:)
Ilustracje Emilia Dziubak

Źródło: http://emiliaszewczyk.blogspot.com/

1. Ćwicz cierpliwość.


2. Dbaj o kontakty z innymi ludźmi.


3. Odwracaj uwagę od negatywnych myśli.

4. Naucz się przyjmować wsparcie.


5. Zwracaj uwagę na różne wyjścia z każdej sytuacji.


 6. Odwołuj się do wyższych wartości.



7. Daj sobie prawo do drobnych przyjemności.

8. Dbaj o siebie często kontaktując się z naturą.

9. Bierz pełną odpowiedzialność za swoje postępowanie.